środa, 29 lutego 2012

Trepanotrauma

Czas na trepanobiopsję- z tego co zrozumiałam, to pobranie kawałka kości i szpiku z talerza biodrowego.
- A to boli?
- Nie.

Kładę się na kozetkę, rozbieram pupę z majtek, ale rozstępy zostawiam.  Nie boję się, bo ponoć tylko znieczulenie boli.
- A bardzo?
- Nie, coś jak ugryzienie osy. No może szerszenia.

Dowiedziałam się, że znieczulenie nie było takie straszne, kiedy przyszło do zabiegu. Krzyk i lament nie zniechęciły chirurga do zaprzestanie dłubania mi w kości. Pielęgniarki trzymały mnie za ramiona aby unieruchomić moje uciekające z kozetki ciało. Wymsknęły mi się nawet jakieś pół przekleństwa. Zdążyłam się zreflektować przed drugą połową. Wyszła mi z tego staropolska historia o kogutach.

Oszukano mnie. Miało nie boleć.  Wyszłam obrażona a w wyniku stresu pourazowego jeszcze przez godzinę nie mogłam się pozbierać. Wolę wiedzieć, że będzie boleć, wolę się bać przed zabiegiem niż w jego trakcie myśleć, że coś idzie nie tak, skoro miało nie boleć a boli jak skurczybyk. Całe życie przeleciało mi przed oczami… Czy zdążę pożegnać się z rodziną? Czy zdążę przyznać się mamie, że to ja zjadłam całą nutelle?

Kawałek mojego kośćca pojechał do laboratorium, szkiełko i oko sprawdzi, czy jest w nim złośnica. Nie ma. Ufć. Mogę spać spokojnie.

Spać… Spać... Spać...

Myśl o tym, że jestem po pierwszej chemii przypominała mi o wróżbie, jaką przepowiedział mi doktor: Po pierwszej chemii mogą mi wypaść włosy. Niestety nie było nic o miłości. Tylko, co znaczy „po pierwszej chemii”? Już jestem po pierwszej, bo minął pierwszy dzień? Nie było więc mowy o spaniu, całą noc skubałam się po głowie sprawdzając, czy nadszedł czas żegnania się z owłosieniem czaszkowo- skroniowym. Kur zapiał a czas pożegnania nie nadszedł. Sen też nie.