Minął pełny miesiąc: pełny dobra, pełny ważnych wydarzeń,
pełny wspaniałych lekcji o tym, jaki świat jest przyjazny i ludzie w nim krusi. Pełnia życia i jego końca. Informacja
o tym, że potrzebuję pieniędzy na leczenie rozdmuchała się niczym kłębek kurzu w
moim pokoju, od ściany do ściany smagany przeciągiem… I nic nie szkodzi, że nie
brzmi to dobrze.
O tym, że świat jest dobry wiedziałam zawsze, ale tej
wiosny zmoczyła mi głowę ulewa miłości, serduszek i innych przymilności. A
zaczęło się od pewnej Kasi, internautki która zaoferowała mi swoją pomoc. Z
nieba czasem wspaniałe rzeczy spadają i ona tak spadła. Okazało się, że Kasia ma
fantastyczne zdolności organizatorskie, jest menadżerem z zawodu i z
zamiłowania a swoją olbrzymią wiedzę i
doświadczenie postawiła
wykorzystać, aby mi pomóc. Jest ciepłą, niezwykle życzliwą osobą, która każdego
dnia prawie cały swój wolny czas poświęca sprawie pozyskiwania dla mnie
funduszy na leczenie. Jest niesamowicie skuteczna, pomysłowa i odważna.
Imponuje mi mądrością, zaradnością i dobrocią, jest moim mentorem, do którego
mogę zadzwonić w absolutnie każdej sprawie. Ale to nie koniec manny z nieba. Niebawem
w moim życia pojawia się druga kobieta o kryształowym sercu. Ewelina Olender- mądra, dobra i piękna dziewczyna, która choruje na białaczkę zaoferowała
mi swoją pomoc, choć sama jest w potrzebie. Jest zabawną, inteligentną i
zaradną dziewczyną, która codziennie poświęca swój cenny czas, aby wspierać
mnie w walce. Co łączy te niewiasty? Obie mają ogromne serce. Kobiety, których
nigdy nie widziałam na oczy zdecydowały się mi pomóc i dały mi porządnego kopa
do działania a swoją postawą pokazują mi jak bardzo można być oddanym drugiemu
człowiekowi. Żadne egoizmy, żadne zniechęcenia nie zatrzymały tych cudownych
kobiet. Poświęcają dla mnie swój czas, który mogłyby przecież spędzić ciekawiej,
przyjemniej. To one założyły konto na Facebooku Misja RAKiJA,
gdzie gromadzimy wokół siebie osoby, które chcą mnie wspierać. Są cichymi
bohaterkami, które codziennie załatwiają dziesiątki spraw związanych ze zbiórką
pieniędzy. Są bohaterkami, które sprawiają, że jestem pełna spokoju i wiary. Nie
mogę doczekać się dnia naszego pierwszego spotkania, choć wiem, że nie byłabym
w stanie tak bardzo ich wyściskać jak na to zasługują. Chciałabym być ich
lustrem, chciałabym odbijać tak jak one światło.
fot.Paweł Gąsior |
Napisał do mnie kolega ze studiów- Mateusz. On również dołożył
swój promyk światła do mojego życia. Moro- bo tak na niego mówiliśmy na
studiach- wpadł na pomysł, jak mi pomóc, nie mając żadnych środków finansowych,
żeby to zrobić. Dnia pewnego napisał do mnie opowiadając mi o swoim pomyśle-
genialnym w swojej prostocie. I zrobił to co zamierzał, nie ulegając
zniechęceniu i nastrojom motywacji. Na allegro pojawiła się oferta w której Mateusz wystawił siebie na sprzedaż, a raczej nie tyle siebie co swój
czas, a pieniądze za które byłby wylicytowany, w całości miały zostać
przekazane na moje leczenie. Pomysł niezwykły i szalony. Zrobił to! Nie trzeba
było czekać długo na efekty, cena rosła z dnia na dzień. Dzięki Mateuszowi i
jego kreatywnemu pomysłowi na pomoc, informacja o aukcji, oraz o tym, że zbieram
na leczenie, w mig rozeszła się w mediach. Licytacja czasu Mateusza zakończyła
się kwotą 4050 zł a aukcję wygrało radio radio RMF FM To co zrobił dla mnie
Moro było niezwykłe, nie tylko dlatego, że dzięki licytacji, którą stworzył
udało się uzbierać tak dużą sumę i że dzięki niemu sprawa mojego leczenia
poszła w eter. To co dla mnie zrobił było niezwyczajne również dlatego, że nie
byliśmy w tak bliskiej relacji, żebym mogła spodziewać się, że zrobi dla mnie
coś tak ważnego. Jednak dla niego brak wyraźnej zażyłości nie stanowił żadnej
przeszkody, chciał mi pomóc, więc znalazł na to sposób. Jest fantastycznym
facetem.
To nie
wszyscy. Ludzi, którzy sprawili, że moja wiosna jest wiosną najpiękniejszą,
jest o wiele więcej. Chciałabym ich wszystkich przedstawić tym, którzy nie
wierzą w bezinteresowne dobro drugiego człowieka. A jeszcze bardziej chciałabym
być kiedyś tą, która jest przedstawiana.
Szerokim
echem odbiła się w polskich mediach inicjatywna Mateusza. Rozdzwoniły się
telefony, dostaliśmy wiele propozycji spotkań i wywiadów. Prasa, radio,
telewizja… Nie jestem nieśmiała, ale to wyzwanie przewyższało moje zdolności
panowania nad stresem. Na każdą propozycję wywiadu miałam ochotę odpowiedzieć „Nie
dziękuję, nie jestem zainteresowana”, bo tak mi podpowiadały moje drżące
kolana. Niestety- formułka wyuczona w dzieciństwie specjalnie na potrzeby
rozmów z telemarketingowcami, w tym wypadku nie służyła mojej sprawie.
Wiedziałam, że jeśli chcę uzbierać pieniądze na leczenie i rozstać się z
Hodgkinem raz na zawsze, musi się o tym dowiedzieć jak najwięcej osób.
Dzwoni
telefon, odchrząkuję przygotowana na odpowiedź „Tak, oczywiście, bardzo chętnie
porozmawiam”.
- Hej, tu
Wiola. 15 minut temu zmarła Iga.
Iga-
spędziłam z nią ostatni pobyt w szpitalu. „Metalówa” ale bez czarnych, długich
włosów. Bez jakichkolwiek. Młoda, energiczna i temperamentna babeczka. Była otwarta,
rozmowna, pełna wiary w wyzdrowienie, zbyt wściekła na raka, żeby mógł sobie z
nią fikać. Leżałam z nią tydzień, później zostałyśmy rozdzielone na izolatki,
więc wisiałyśmy na telefonie. Samotnie wychowywała dzieci i świetnie sobie
radziła. Na dodatek poznała wspaniałego mężczyznę, który opiekował się jej
dzieciaczkami, kiedy ona spędzała tygodnie na droczeniu się z rakiem. Iga była
taka ciepła i żywiołowa. Cieszyła się, bo miała całkowitą remisję choroby a na
autoprzeszczep przyszła tylko po to, żeby zwycięsko zakończyć leczenie. Ona
była wtedy tą, która miała lepiej. Chorowała na chłoniaka i wydawało się, że
już go pokonała. Niestety- jakiś czas później dzwoniła do mnie, że ma wznowę,
poszło na wątrobę i płuca. Znowu szpital i kolejne chemie. Jeszcze tydzień temu
rozmawiałyśmy: płakała do telefonu, powiedziała, że jest źle i żebym się za nią
modliła. Nie potrafię uwierzyć w to, że już jej tu nie ma i że więcej nie
pogadamy.
Wchodzi do
pokoju mama, słyszy moją rozmowę z Wiolą. Siada i ścierką kuchenną wyciera łzy.
O Idze mówiłam jej wiele razy, razem się za nią modliłyśmy. Czuję się okropnie.
Czuję się okropnie, a pogoda taka piękną i ludzie do mnie dzwonią radośni i z
dobrym słowem. Czuję się okropnie a topola kwitnie i rzuca cień na wiarygodność
istnienia smutku. Czuję się okropnie a do mikrofonu opowiadam o radości i
walce.
Kochani, w
dalszym ciągu pragnę prosić Was o pomoc. Mam ok 20% całej kwoty. Dziękuję
wszystkim, którzy do tej pory mi pomogli, a dzięki którym bliżej mi do celu. Życzliwość
krąży i jestem pewna, że pewnego dnia wróci do nadawcy :) Uruchomiłam PayPal’a. Choć jeszcze
dobrze nie wiem, jak działa to ponoć chcącym zrobić przelew wystarczy mój mail:
m.erm@vp.pl. W dalszym ciągu możecie pomóc mi
wpłacając darowiznę na konto Fundacji Rak’n’Roll Wygraj
Życie o numerze 93 1140 2017 0000 4402 1296 2443
z dopiskiem „Dla Marzeny Erm”.
Tymczasem ruszamy
z aukcjami na Allegro! Rozpoczęliśmy licytacje charytatywne, z których cały
dochód wesprze moje leczenie. Jest wiele ciekawych pozycji a będzie jeszcze
więcej- kupujcie i udostępniajcie :) A może macie jakieś wartościowe rzeczy, które chcielibyście przekazać na aukcję? Rękodzieło? Nowa książką, którą kupilście, przeczytaliście a teraz marnuje się na półce? Jakieś inne pomysły? Jeśli tak, piszcie na adres misja.rakija@gmail.com, tam skontaktują się z Wami wspaniałe kobiety o kryształowych sercach :)