poniedziałek, 23 grudnia 2013

Nikt nie podpowie

Pani, która leży naprzeciwko mnie, lepiej niż ktokolwiek wie, jak opuszczać ciało. Nie wiadomo jednak do końca, czy to ona opuszcza ciało, czy ciało opuszcza ją.

Jestem zawstydzona patrząc na panią Marię. Bezwstydnie obnaża się na niej śmierć. Pani Maria nie waży pewnie więcej niż gdy miała 8 lat. Nie dałabym jej jednak mniej niż 75 lat. Jej metryczka z kolei wskazuje na zupełnie inną kompilacje cyfr 7 i 5. Pani Maria ma 57 lat i jest u kresu swojej podróży. Bez biletu powrotnego.

Jest drobna, ma poranione od odleżyn ciało, nie je, nie pije, mówi szeptem, który można usłyszeć jeśli tylko przystawi się ucho do jej popękanych- jak spalona słońcem ziemia- ust. Nie ma mowy więc o wykrzyczeniu bólu. Cierpi cicho, zbyt bezsilna na utyskiwanie.

Pomyślałabym, że pani Maria nie sypia w ogóle, gdyby nie to, że przyłapałam ją na śnie. Poruszała ustami, jak gdyby z kimś rozmawiała. Drżały jej wargi i wyciągała rękę przed siebie, jakby próbowała czegoś bezskutecznie dosięgnąć. Zastanawiam się, czego pani Maria może teraz chcieć najbardziej, najpożądliwiej, najbłagalniej. Z dóbr powszechnych nieosiągalne jest dla niej chyba wszystko- przełykanie, wydalanie, ruch, głęboki oddech… Nie mam bladego pojęcia, jak Pani Marii jest źle, jak jest głodna i spragniona, jak ją boli, jak cierpi. Zjadłaby zapewne konia z kopytami, ale nie potrafi przełknąć nawet łyżeczki kisielu. Wypiłaby całą wodę z Wisły, ale nie potrafi napić się łyczka. Wzięłaby dupę w troki, ale nie podniesie nawet głowy.

Do walki zagrzewa ją córka: „Mamo, jesteś silna, dasz radę”. Pani Maria ani nie ma sił, ani nie daje rady. Dobrze o tym wie, ale kiwa córce głową na znak, że weźmie jej słowa do serca, byleby tylko sprawić jej tym przyjemność i dać poczucie ulgi, że ma jeszcze na coś wpływ w tej bezradności. Pani Maria kiwnięciem głowy złożyła obietnicę, której nie może spełnić.

Bo jak być silnym, kiedy jest się bezsilnym? Jak dać radę, kiedy nie ma już żadnej rady?

Nikt nie podpowie.




Kochani, wracam dziś ze szpitala. Wigilię spędzę w domu, w moim rodzinnym szczęściu. Na Święta życzę Wam tego właśnie rodzinnego, prostego szczęścia. Szczęścia, które jest przywilejem o którym często zapominamy. No i nie zapomnijcie zaprosić na święta Jezusa! Trudno, żeby nie było solenizanta na Jego własnych urodzinach :) A jeśli możecie- szepnijcie o pani Marii coś Bogu na uszko. Niech jej dobrą miejscówkę w niebie szykuję!

czwartek, 19 grudnia 2013

Piepszenie w bambus jako jedno z zagadnień medycznych

Iga, koleżanka szpitalnej niedoli, obchodziłaby dziś huczne urodziny, gdyby nie fakt, że poprzednie były jej ostatnimi. Chłoniak ją wchłonął, choć nie musiał, ale lekarze zmacali i stwierdzili, że ten guzek na cycku, to pewnie jakieś zwłóknienie, a nie nawrót choroby. Diagnoza "na oko" nie sprawdziła się. "Na oko" to chłop w szpitalu umarł- jak mawia moja mama.

Urodziny Igi to jeden z tych dni, kiedy wściekam się i mam ochotę dać nauczkę wszystkim, którzy mieli swój wkład w śmierć tych młodych ludzi, którzy mogli żyć, ale uwierzyli w nieomylność lekarzy. Biały kitel, serdeczny uśmiech i "zrobimy co w naszej mocy", albo raczej "spartolimy co tylko się da", a potem umyjemy rączki. Ostatnio czytałam statystyki, że rośnie liczba aktów agresji wobec lekarzy. Czuję, że kiedyś  w tych wykresach będę miała swój udział.

Tym bardziej, że od prawie dwóch tygodni zadzierające nos postacie w białych kitlach powtarzają jak najęte "jutro może będziemy wiedzieć coś więcej" i ciągle odwlekają mi leczenie drugą dawką Adcetrisu, choć powinnam już je dawno przyjąć. Zwłoka w przyjmowaniu kolejnego cyklu może zmniejszyć skuteczność leczenia, które jest przecież dla mnie ostatnią szansą na zdrowie. Jaki jest powód tych opóźnień? Bardzo prosty: "Na razie nie jestem w stanie odpowiedzieć pani na to pytanie. Proszę zadzwonić jutro, albo jeszcze lepiej za tydzień, a jeśli to nie problem to najlepiej nigdy."

Zła wola to coś, w czego istnienie nie do końca wierzyłam. Niedawno stałam się jednak człowiekiem wielkiej wiary i modlę się o to, żeby i mnie nie spotkała zła wola tych, którzy zwodzą mnie uśmiechem, ładnie mówią, a wprawną gadką sprzedają mi poczucie bezpieczeństwa i usypiają czujność, bylebym sobie dała spokój z tym dociekaniem. Zapewniają, że mają rękę na pulsie. Rękę to nie powiem gdzie mają, a lek nadal nie został nawet zamówiony.


Tak, wiem, generalizuje. Nie wszyscy lekarze są partaczami, ale nie ma we mnie zgody na tych, którzy przez swoje niedbalstwo, głupotę, lenistwo i ignorancje sprowadzają człowieka do "poziomu".




czwartek, 12 grudnia 2013

"Piękna i Bestia". Telenowela brazylijska. Odcinek pierwszy.

Z ekscytacji nie mogłam zasnąć, do szpitala wchodzę więc z grubą warstwą podkładu pod oczami. To mój wielki dzień, chwila o której marzyłam. Ubrałam się więc odświętnie, usta umalowałam karminową szminką. Dzięki wielu dobrym ludziom, którzy pomogli mi ziścić moje kosztowne marzenie o zdrowiu, mogę tu dzisiaj być i czekać na pierwszą dawkę leku Adcetris.

Przygotowałam się na to, że przyjdę tu, napoję żyłę kroplówką i wyjdę. Tylko na moment, w przelocie, jak gość, który wpadł po drodze na kawę. Na miejscu okazało się, że muszę zostać. Brat, który przyjechał tu ze mną musi wrócić do domu i spakować mnie na kilkudniowy pobyt. Ja tymczasem wskakuję w szpitalną piżamkę i nie specjalnie cieszy mnie to, że spędzę tu kilka dni. Wiem, że nie czeka mnie tu nic strasznego, przyjechałam tu w końcu zdrowieć, nie chorować. Jednak na każdym rogu czyhają na mnie wspomnienia, które powodują, że po ponownym zapoznaniu się z zapachem szpitala mam ochotę uciec tam, gdzie pieprz rośnie. To jednak bardzo daleko, jest zimno, a ja mam na sobie tylko piżamę i klapki, więc rezygnuję z dalekiej podróży.

Przekraczam prób oddziału, a to wystarczający powód, abym odczuła skutki uboczne chemioterapii, której jeszcze nie przyjęłam: mdli mnie, chce mi się wymiotować, zaczyna boleć mnie brzuch. Wchodzę na salę, czuję zapach płynów dezynfekcyjnych, witam się niemrawo z nowymi towarzyszkami spontanicznych podróży od łóżka do kibelka. Panie ze średnią wieku 70 lat przywitały mnie uśmiechem- to dobry znak. Widać są jeszcze wystarczająco silne, żeby unosić kąciki ust.

Woła mnie pielęgniarka na EKG. Rozbieram stanik, poziomuje ciało na kozetce, cycuszki rozglądają się na boki. Ściągam spodnie. Mam piękną, bujnie owłosioną sarnią nogę, a to znak, że nadeszła zima. Jak pijawki zasysają się gumowe bańki aparatury na mojej skórze. Gotowe. Pielęgniarka wyrwała maszynie papierowy język, który omal nie oblizał podłogi. Sejsmograf pokazuje, że moje serce nadal dobrze bije i choć osobiście nie uznaję żadnych form przemocy, o biciu już nie wspominając, głaszczę swoje serducho w wyrazie uznania.

Wracam na salę. Jest tu jakoś dziwnie. Panie ze sobą rozmawiają. Tak, to bardzo dziwne, nie wiem tylko czemu. Aha, telewizor nie działa? Nie działa. Płaski kineskop wisi na ścianie, ale szpitala ponoć nie stać na dekoder. Telewizor wisi więc jak obraz, a w jego plastikowej ramie można podziwiać nieruchomą głębię czerni ekranu. Nad wyraz to nieekscytujące. Nie działa telewizor, pożeracz cennego czasu, marny budowlaniec relacji w rodzinie, twórca złudnego poczucia bycia blisko świata. Nie działa telewizor, a to znak, że będzie się działo.

Pani Urszula, Wanda i dwie panie Jadwigi. Emerytki w zaawansowanym stopniu dojrzałości. Cudowne kobiety, otwarte, radosne, z poczuciem humoru i dystansem do siebie. Jedna z Jadwig pracowała jako animatorka postaci Misia Rymcimci i podkładała głos do wielu znanych mi z dzieciństwa bajek. Potrafiła naśladować głos kilkuletniego dziecka, ale najzabawniejsza była, gdy naśladowała staruszkę, choć sama miała 74 lata. Zafundowała nam godzinę szczerego śmiechu. Dzień zaczynała od pomalowania ust na czerwono, odwiedzał ją bowiem pewien urodziwy lekarz, a wiadomo- krew nie woda. Biedak. Zbyt przystojny, żeby obyło się bez komentarzy, bo jego wyjściu…

Pani Urszula: No piękny lekarz, trzeba przyznać. Mnie wypada adorować jawnie lekarza, bo jestem już stara. Jakbym miała 50 lat mniej, to pewnie bym się krępowała, a tak? No a trudno przejść obojętnie wobec takiego młodego, wyrzeźbionego ciała…
Pani Wanda: To, że jesteśmy stare nie znaczy, że nie lubimy sobie popatrzeć.
Pani Jadwiga: No bo cóż jest złego w podziwianiu piękna? Mam artystyczną duszę wrażliwą na takie bodźce estetyczne!- dodała wytwornie animatorka z wiśniowymi ustami.

Och, cudne te kobiety. Piękne, zadbane, emanowały energią i seksapilem. Pozwoliły mi zapomnieć o zapachu antybakteryjnego mydła i nawet mdłości mi przeszły. Uwielbiam starsze panie, tyle w nich mądrości i szaleństwa. Dużo rozmawiałyśmy o mężczyznach, o kobiecości w chorobie, o miłości, tej szczęśliwej i tej Nie Był Ciebie Wart. Nie spinałam się, mówiłam swoim językiem, a kiedy stwierdziłam elokwentnie, że „mam już od tego szpitala fest zrytą psychikę”, panie przytaknęły mi na znak, że dobrze mnie rozumieją. Była między nami nić porozumienia. A nawet włóczka.

Od nitki do kłębka i tak minęły mi dni w szpitalu. Tę ważną chwilę, kiedy Adcetris spływał do mych żył, aby zidentyfikować, namierzyć i zniszczyć przeciwnika… przespałam. „Dożyłki” minęły jak z bicza strzelił, a mnie pozostało czekać na kolejne wezwanie w sprawie rozwodowej z powództwa Marzeny Erm przeciwko parszywcowi Chłoniakowi Hodgkina. Chylę przed Wami swe ogromne czoło i dziękuję, że pomagacie mi opłacić płatnego zabójcę nachalnych kochanków. Co ja bym bez Was zrobiła? Psińco- jak powiedziałby Azor. 

_________________________________________________________________________________


Filmowy Post Scriptum na dobranoc